Dziewięć lat temu otworzyłam kopertę z wynikami badań córki. Nie pozostawiały żadnych wątpliwości: celiakia. Pamiętam do dziś, jak w głowie pojawiło się dręczące pytanie „Co dalej?”.
W księgarniach próżno wówczas było szukać jakichkolwiek publikacji, internet też nie zachwycał; nawet lekarzom trzeba było wyjaśniać, że „z tego się nie wyrasta” i prosić o sprawdzenie zapisywanych leków pod kątem obecności glutenu. Albo robić to samodzielnie, najczęściej.
Od tamtego czasu bardzo wiele się zmieniło. W każdym sklepie sieciowym są już dobrze zaopatrzone regały ze zdrową żywnością (skądinąd zawsze mnie bawi to określenie, bo jeśli jeden regał jest „zdrowy”, to co myśleć o reszcie asortymentu?), a tam jest miejsce na produkty bezglutenowe, bezmleczne, niskobiałkowe, itd. … Czy aby na pewno są zdrowe, o tym jeszcze będę pisać, ale są i można kupić to, co niezbędne.
Za nami są też trudne rozmowy. Okres buntu i smutku. Dziś moje dzieci same pilnują czy to, czym są obdarowywane lub częstowane na pewno jest tym, co powinny jeść. I nie czują się inne od rówieśników.
Mamy to szczęście, że mieszkamy w aglomeracji, w której „miejscy drwale sączący sojową latte” wytyczyli proste ścieżki dla osób na dietach „bez”. W centrum łatwiej dziś znaleźć wszystkie możliwe warianty kuchni wegańskiej czy wegetariańskiej, gdzie roi się od dań bezglutenowych i uwzględniających przeróżne diety eliminacyjne, niż knajpę z dobrym schaboszczakiem. Gdy zaczynamy podróżować po Polsce bywa różnie, czasem naprawdę trudno. Ale miłe, że po latach pakowania wielkich siat z jedzeniem, dziś nasz jedzeniowy bagaż podręczny zredukowaliśmy do niezbędnego minimum.
Mimo to, czas wprowadzania tak radykalnych zmian w nawykach żywieniowych nie jest łatwy. Budzi wiele pytań, wątpliwości. Poczucie chaosu i zagubienia długo towarzyszy codzienności. W myślach żegnamy się się, często na zawsze i niepotrzebnie, z wypadami na miasto, wakacyjnym all inclusive, rodzinnymi obiadami lub ulubionymi dotąd daniami. A pierwsze samodzielne próby przygotowania czegoś „bez…, i bez… i bez…” nie raz kończą się totalną katastrofą.
Dlatego postanowiłam podzielić się z Wami moimi doświadczeniami. Od kuchennych trików, poprzez sprawdzoną wiedzę naukową, przepisy, które na pewno nie zawiodą, aż po restauracyjno-zakupowy sovir-vivre, który da Wam pewność, że jecie to, co na pewno Wam nie szkodzi, a kucharz z uśmiechem na ustach przygotuje dla Was coś „a la carte”.
Chciałabym, abyście poczuli to, co i do mnie dotarło po jakimś czasie. Że dieta eliminacyjna to nie skaranie boskie, a szansa. Gdyby nie moje dzieci, do dziś bez zastanowienia wrzucałabym do koszyka na co przyjdzie mi ochota i nigdy nie zagłębiłabym się w skład gotowych produktów. A moje wizyty w aptece byłyby codziennością.
Uprzedzam jednak, nie jestem żywieniową purystką. Lubię gotować, ale nie lubię przesiadywać godzinami w kuchni. Gdy nie mam czasu, jadę po gotową pizzę bezglutenową do hipermarketu i dopiero w domu doprawiam ją po swojemu (ok, to nie jest pierwsza lepsza pizza, ale o tym niebawem). A na długiej trasie nie eksperymentuję i gdy skończy się domowy prowiant, a głód nie ustępuje, skręcam bez wahania na widok znanej na całym świecie żółtej, wielkiej litery. Na bezglutenowe frytki. Niektórzy z Was pewnie się teraz zastanawiają czy mogą być glutenowe. Mogą.
I dlatego będę o tym dla Was pisać.
Profil autora

-
Dawno temu muzykolog z ciągotami w kierunku filozofii. Po długim flircie ze światem korporacji i mediów, z wyboru przez lata „house-manager”
więcej
Ostatnie publikacje
Bezglutenowe2017.10.03NA TROPIE GLUTENU
Bezglutenowe2017.09.05FASOLKA INNA NIŻ WSZYSTKIE
Zielony świat2017.05.20BIAŁA KOSZULA
Bezglutenowe2017.05.11NIEZAWODNE CIASTO NA BEZGLUTENOWE PIEROGI